sobota, 16 marca 2019

Koncerty, a próby nawiązania kontaktu z artystami. Czy fanficki mogą okazać się możliwe do spełnienia?

Przeprosiny za długie przerwy chyba staną się tu normą 😅 Studia na kierunku Pedagogika wczesnoszkolna wcale nie pomagają w znalezieniu dłuższej chwili.

 Pewnie jak większość ludzi, jako dzieciak czytałam różne fanficki o zespołach, wymyślone historie o tym jak fan prywatnie poznaje artystę. Nie oszukujmy się - każdy miał kiedyś taki etap w życiu: spotkanie swojego idola na żywo i pogadanie z nim chociaż przez chwilę - bezcenne. I z reguły na tych marzeniach się kończy. W przypadku fanów większych artystów, zespołów komercyjnych faktycznie. 

Dla drobnego wyjaśnienia: słucham trochę "cięższej muzyki" - będąc fanem Podsiadło, Kwiatkowskiego czy innych bardziej znanych artystów raczej nie uda Ci się powtórzyć mojej historii. 

Wracając do początku. Czas do 13 roku życia przebiegał jak u większości. Słuchanie muzyki (tak, było Tokio Hotel, ale też Slipknot, Nevada Tan, Metallica, Cinema bizarre, później Dir en Grey, Miyavi, the Gazette). Różnicą było to, że rodzice bez większych problemów zabierali mnie ze sobą na koncerty, czego efektem jest gdzieś zbunkrowany i podpisany plakat Ich Troje z czasów ich świetności i moje zdjęcia jak tańczę otoczona wiele lat starszymi ode mnie ludźmi - nie miałam z tym żadnego problemu mimo tego, że kiedyś Mieszko z Grupy Operacyjnej przeprosił mnie za ich zachowanie ;)

Już będąc w technikum miałam kilku starszych znajomych, którzy grali. Niestety mi nigdy nie dane było być wokalistką (a chciałam!) z powodu mojego delikatnego, ale niezbyt przesłodzonego głosu - nie nadawałam się na chórki, a główny wokal był prawdopodobnie zbyt wymagający. Ale nie przeszkadzało mi to nigdy w poznawaniu nowych grup i przyjaźnieniu się z nimi. 

Z zespołami bywało różnie. Raz chodziłam do domu kultury posłuchać prób, innym razem poznawałam ludzi prywatnie, aby później dowiedzieć się, że mają swój projekt. Kilka razy zdarzyło mi się pojechać na konwent tematyczny tylko po to, żeby posłuchać zespołu, który tam się prezentował. 

Z tamtych czasów posiadam 2 pałeczki do perkusji - jedną przekazaną podczas koncertu Shogai prosto w moje ręce (dziękuję Yasei!), a drugą rzuconą w moją stronę (Koło, tu podziękowania w Twoją stronę. Szkoda, że to był ostatni koncert Kordonu) - walka była nieziemska, bo osoba obok mnie była totalnie nieświadoma tego, że pałeczka od początku miała być przekazana w moje małe łapki i tak oto wylądował na mnie dość ciężki jak na moją posturę kolega ;) Ostatnia pałeczka powiązana z tamtymi czasami należała do Naokiego z Deadman Show. Mimo tego, że ją "ogarnęłam" to powędrowała do mojej znajomej. Po latach bardzo tego żałuję, bo serce mi się krajało podczas przekazania, a kontakt urwał się zaledwie rok później. 
































Takie sytuacje wydawały mi się być całkiem normalne, ale już wtedy trafiałam na osoby, które chciały poznać moich znajomych, ale nie miały z nimi wspólnych tematów. Co ciekawe: nigdy nie udawało mi się być na takim samym stopniu znajomości z całym zespołem - każdy z nich był takim indywidualistą, że któremuś zawsze jakoś musiałam podpaść. 

Zespoły mi bliskie zamilkły, ale ja zyskiwałam trochę więcej pewności siebie. Zaczęłam jeździć do Pieńska na Alterpiknik, pomagałam przy "remontach" w zamian za wejściówki na punkowe wydarzenia. Chodziłam z bratem na koncerty Raggafaya, Mesajah, Ras Luta (a tfu. Tego ostatniego Pana nie lubię, nie chciał nam płytki podpisać mimo naszych wielu przejechanych kilometrów i tego, że praktycznie spóźnił się na własny koncert, a z dobrego serca fani go podwieźli). Nie były to moje klimaty, ale świetnie się bawiłam i nawet raz zdarzyło mi się tańczyć pod sceną z ochroniarzem! Pamiętam z tamtego czasu rozmowę z Manolo po koncercie: podczas podpisywania płyty dla brata jakoś temat zszedł na mnie i to, że czasami wpadam z moimi glanami na takie akcje. Mesajah rozmowę podsumował czułym pacnięciem mnie w głowę i słowami "Biedna, co on Ci zrobił!". Ten czas był fajnym doświadczeniem - zobaczyłam nieco większe koncerty, ale nadal utrzymane w przyjacielskich relacjach z tłumem.

Od  tamtych chwil zaczęły się wyjazdy bardziej "moje", o których już od początku do końca decydowałam (data dojazd, ludzie i bilety). Pierwszym takim był Hunter w Starym Klasztorze. Pojechałam w stroju smoka, dzięki czemu tłum postanowił nauczyć mnie latania. Tam poznałam Mango, która z tego co widzę dzieli ze mną bardzo podobne gatunki muzyczne. W tle widać Ceziego,  który cierpliwie pilnował mnie podczas pogo ;)

























Bycie smokiem pomogło mi wtedy w zrobieniu zdjęć z zespołem (kto by nie chciał zdjęcia ze smokiem?!), ale wyszły one tak głupkowato, że gdzieś je posiałam i zostało mi jedno na instagramie z Jelonkiem, które później stało się tradycją robienia z nim zdjęcia raz do roku. 

Późniejszy etap znajdziecie w moich postach, bo był to już Woodstock (klik!). Po Woodzie postanowiłam po raz kolejny zobaczyć Dragonforce, przeczekałam rok, przesiedziałam kolejny woodstock (klik!) i nie wytrzymałam braku ich obecności w Polsce - tym razem w Columbia Theater w Berlinie. Kontakt podczas koncertu był nieziemski. Ciągłe głupie miny do basisty i nieudana próba wciągnięcia mnie na scenę (nowy kraj i stres zrobiły swoje, więcej się nie zawaham, obiecuję!) dały świetne wspomnienia, ale też nauczkę na przyszłość, żeby po koncercie zostawić sobie czas na rozmowę z zespołem! Wtedy też poznałam drugą koncertową miłość, jaką był Twilight Force, którym wtedy niespecjalnie się przejęłam mimo tego, że stali tuż za mną podczas Dragonforce (sic!).






















Po tym koncercie zawędrowałam na juwenalia, gdzie perkusista Deathinition pierdzielnął mnie w nadgarstek pałeczką tak ,że skończyłam z siniakiem przez kolejne kilka dni.

I tutaj czas studiów nieco zatrzymał mnie od wyjazdów tego typu. Jeździłam regularnie na konwenty, ale wydarzenia muzyczne były dość sporym wyzwaniem. Nadrobiłam dopiero Polandrockiem rok temu. Było kilka zespołów, które koniecznie chciałam zobaczyć: Hunter, Alestorm były największymi must have. Tak jak z tym pierwszym oczywiste było to, że zaciągnę mojego lidera ze sobą, bo jest chyba jeszcze większym fanem ode mnie (kolejne zdjęcie z Jelonkiem!), tak w przypadku piratów musiałam zabrać ze sobą adeptów patrolowych, ale nie przeszkodziło mi to w zrobieniu zdjęcia z... dmuchaną kaczką! 

















































Kaczka dość szybko rozwaliła system u mnie na instagramie. Dzięki niej do tej pory mam obserwację konta z oficjalnego profilu Alestorm, a podczas koncertu Judasów i Nocnego chłopaki z zespołu chyba mnie rozpoznawali na bramce, bo obdarowywali mnie pięknymi uśmiechami (niestety nierozgarnięta ja podczas pilnowania skupiłam się jedynie na wpuszczaniu, wypuszczaniu, a nie rozpoznawaniu twarzy i tak przelecieli mi wesoło koło nosa z 5 razy) 

Minęło kolejne parę miesięcy i imprez, a ja nie wytrzymałam i postanowiłam ponownie zobaczyć Alestorm, tym razem w Gdańsku w B90. Bootyard Bandits i Skalmold byli ich supportem (warto przesłuchać!) Co z tego wynikło? 

Basista już na merchu przed koncertem wprawił mnie w osłupienie mówiąc, ze rozpoznaje mnie z instagrama i lubi moją kamizelkę, o której podpis chwilę wcześniej poprosiłam. Podczas koncertu złapałam.. (no zgadnijcie co mogłam złapać?) pałeczkę. W sumie to złapałam ją jednocześnie z jakąś dziewczyną i uczciwie wygrałam walkę w "trzy po trzy". A wokalista po koncercie poruszył ze mną temat ziemniaków i bananokaczek. Udało mi się go też kilka razy uratować od niezrozumiałych prób konwersacji czy próśb o zdjęcie. (ludzie, uczcie się chociaż podstaw angielskiego!) Były też inne tematy, ale już bardziej prywatne. Tutaj muszę podziękować polskiemu Blackwaldowi z grupy Twilight Force: Knights of Twilights Might (ten w opasce na oku), bo dzięki niemu mogę Wam teraz pokazać efekt rozmowy z wokalistą: 











































Po koncercie kontakt z wokalistą się nie urwał. Chris poopowiadał mi kilka ciekawych rzeczy z trasy i kontaktów w zespole. Już wiem, że spróbuję ich spotkać ponownie podczas majówki we Wrocławiu. 

Morał tego posta jest dość łatwy: jeśli będziesz osobą otwartą, to uda Ci się nawiązać dobry kontakt z każdym artystą, o jakim tylko pomyślisz i o ile spotkanie go w cztery oczy będzie w miarę realną sytuacją (odległość, bariera językowa) Jeszcze jedno! Nie ma co się wstydzić, oni doskonale wiedzą jak się czujesz próbując o coś zapytać (Gareth (basista) miał ze mnie niezły ubaw widząc jak marker dosłownie wypada mi z rąk- Droppen!)

Za miesiąc planuję wyjazd motocyklem do Hellraiser (Lepzig) na Elvenking (kolejny zespół, któremu nie kwapi się odwiedzić Polski). To będzie jeden z najdroższych i chyba najbardziej stresujących wyjazdów. Życzcie mi szczęścia zarówno na drodze jak i w rozmowie z zespołem :)

poniedziałek, 25 września 2017

23 Przystanek Woodstock od innej strony

Witajcie kochani.

  Każda osoba odbiera Woodstock na swój sposób. Dla jednych będzie to spęd brudnego bydła, dla innych miejsce, do którego się wraca, a nie jeździ. Poprzedni przystanek opisałam tutaj. Moje rozmyślenia  nieco się zmieniły tak samo jak punkt, z którego wszystko funkcjonowało.

  Aby móc wytłumaczyć Wam od początku do końca, muszę cofnąć się do lutego tego roku. Wtedy właśnie brałam udział w 158 szkoleniu Pokojowego Patrolu.

 Wyjazd taki w moim przypadku wiązał się z dużą ilością problemów. Jako uczennica w klasie maturalnej nie mogłam pozwolić sobie na zawalenie nauki, sama droga też trwała wiele godzin i była pełna różnych niespodzianek mogących skutecznie zniwelować dotarcie na czas. Wybrałam szkolenie podczas zimy ze względu na to, że byłam świeżo po Wośpie, nie było jeszcze dużego natłoku materiału, co dało mi odpocząć po powrocie z Szadowa. Całe szczęście, udało mi się namówić znajomego do towarzyszenia mi podczas tych wszystkich wydarzeń.

Droga mimo opóźnień pociągu przeminęła pozytywnie, bo udało nam się złapać inne osoby, które jechały pociągiem z tym samym celem. O samym szkoleniu możecie przeczytać we wpisie ( 158. Szkolenie Pokojowego Patrolu), który został napisany przez osobę, która razem z nami w nim uczestniczyła i uważam, że nie ma sensu pisać podobnego wpisu o tej tematyce.

Szadowo szadowem, ale co dalej?

Musiałam sporo odczekać, ale nie był to czas bezczynny. Na moje konto dostawałam mnóstwo zaproszeń na imprezy. Ostatecznie zgłosiłam się do akcji plakatowej, która była dla mnie przyjemnością. Przed samym Woodstockiem dostawałam ogrom informacji organizacyjnych i ciekawostek. Sms'y od "góry" były zawsze treściwe i nie zdarzyła mi się sytuacja, żebym nie miała ochoty takowych odczytywać. Taka forma komunikacji nieco umiliła oczekiwanie na wyjazd i rozwiewała masę wątpliwości.

Na PW wybrałam się autem własnym, dzięki czemu mogłam "dopakować" jeszcze 3 osoby. Zabrałam kolegę ze szkolenia, innego znajomego, który pojechał jako uczestnik i autostopowicza skutecznie umilającego nam trasę pełną usterek. Jako dość młody kierowca palnęłam masę gaf: zawracałam, klęłam, uczyłam się cierpliwości i zrozumienia do maszyny, w której za kierownicą siedziałam 3 raz w życiu. Przed wjazdem na ustaloną bazę, zostawiłam uczestników i wraz z kolegą podeszłam przywitać się z moją grupą.

Pierwszym zaskoczeniem był dla mnie pozytywny odbiór zarówno mnie jak i ogromnej maskotki wilka, z którą przyjechałam. Grupa, do której powędrowałam okazała się być dość dużą watahą z własną dość ciekawą historią. Wszyscy wzajemnie wspierali się lekarstwami, miejscami w namiocie, dobrym słowem i drobnymi gestami umilającymi upalne dni. Gdybym mogła ich określić, byłoby to bardzo stare harcerstwo z jeszcze większą dozą pozytywnego nastawienia.

  W tym roku Wood był wyjątkowo upalny. Sporo czasu spędziliśmy na pilnowaniu różnych miejsc, ale też zdarzało nam się obstawiać bramki i sceny. Mimo dużego natłoku pracy, udało mi się być na ogromie koncertów od reggae przez punk na metalu kończąc. Ludzie podczas naszej pracy są nieprzewidywalni, ale głównie w tym pozytywnym stopniu. Zapamiętałam parę wesołych sytuacji:

  Buckedhead: Chłopak mający ok 20 lat w białej masce przechodził przez "moje" bramki. Na pytanie "gdzie masz wiadro?" poinformował mnie, żebym rozmawiała po angielsku. Na pytanie o maskę i mój domysł odnośnie Buckethead'a dostałam odpowiedź "I love you!"

  Kolejna kontrola i grzeczne pytanie do mojego lidera o "zabranie mnie na 20 sekund z pracy". Po chwili zostałam przeniesiona na bok, aby chwilę potańczyć z nieznajomym.

  Pewna Pani próbowała w jakiś sposób dogadać się z niebieskimi, którzy ni w ząb nie potrafili rozmawiać po angielsku (zdarzały się takie sytuacje). Pani chciała dostać się na House of Pain, ale pomyliła sceny. Za pokierowanie jej na główną zostałam przytulona i usłyszałam sowite podziękowania.

  Podczas jednego z koncertów w deszczu nie byliśmy w stanie pomieścić wszystkich pod namiotem. Wraz z niebieskimi i czarnymi zaczęliśmy naśladować ruchy, które działy się na scenie. Mam wrażenie, że nasz tłum miał lepszą zabawę niż Ci pod zadaszeniem ;)

  Zmęczeni wracamy na bazę i widzimy starszego Pana z transparentem "Kocham Woodstock". Zaczepił nas z pytaniem, czy wiemy co kocha. Na pytanie o PW odpowiedział, że Pokojowy Patrol też ;)

Takich sytuacji była cała masa i w pewnym momencie stają się czymś zupełnie normalnym. Podczas patroli daje się usłyszeć skandowanie "czerwoni!", którego nie powstydziliby się kibice na meczu piłkarskim. Najbardziej jednak w pamięci zapadło mi wejście na dużą scenę podczas zakończenia. Moja grupa miała bardzo mało czasu na wykonanie tej czynności, bo dosłownie chwilę przed zbiórką skończyliśmy naszą wartę. Muszę przyznać, że byłam totalnie wykończona i z początku marzyłam tylko o pójściu spać. Z tego miejsca muszę podziękować mojej grupie za to, że mnie namówiła na pójście na zaplecze sceny, bo plułabym sobie w brodę do dzisiaj.

  Jeśli czytaliście moje wspomnienia z 2016 roku, to wiecie jak wielką radość czerpałam z koncertu Dragonforce. Tym razem zespół ten nie grał na Woodstocku, ale ich piosenka została puszczona jako powtórka przed wejściem na zakończenie! Cudne uczucie, podczas którego wszyscy stoją podekscytowani, a ja niczym w amoku na głos śpiewam za sceną utwór jednego z ulubionych zespołów. Pobyt na scenie był niczym lekarstwo. Nogi nagle przestały boleć, wątpliwości rozwiały się, a ludzie z pokojowego szczęśliwie klepali mnie po plecach za dobrą robotę. Niestety, mój wzrost nie pozwolił mi dużo zobaczyć, ale i na to znalazła się rada. Jedna z osób, która spędzała ze mną ogrom czasu podczas Woodstocku, bez większego zastanowienia wzięła mnie na ramiona. To był moment przełamujący wszystko. W akompaniamencie refrenu piosenki tak dobrze wszystkim znanej zobaczyłam przed sobą cały ten tłum, każdego z osobna. Byli dla mnie niczym gwiazdy- nie do zliczenia. Przytulałam dziewczynę, która miała dokładnie takie same łzy w oczach co ja. Z czego ten płacz? Wszystko się kończy. Przez tydzień lata człowiek wśród cudownych osób, a teraz tak po prostu trzeba się pożegnać na kolejny rok. To nie jest łatwe. Podczas zakończenia zdaje sobie sprawę, że musi wrócić do rzeczywistości gdzie nie wszystko jest idealne. Wolontariat na PW nie jest bezproblemowy, ale wszyscy wzajemnie robią co mogą, aby było jak najbardziej rodzinnie.

W zeszłym roku mogłam spokojnie powiedzieć, że Woodstock jest cudowny, osobliwy i nie do podrobienia. W tym nie boję się twierdzić iż ta sama impreza w roli Pokojowego staje się niczym drugi dom. Wiele osób mówi, że na ten festiwal się nie jedzie, tylko wraca. Myślę, że tegoroczne wspomnienia i doświadczenia sprawiły iż bez większego zastanowienia mogę się zgodzić z tą kwestią.

Ps. Nie mogę już nucić piosenki z zakończenia. Za każdym razem patrzę z nostalgią i łzami w niebo ;)





poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Rozmyślenia właścicielki Albino.

Poniższy tekst napisałam na fanpage Albino w celu przedstawienia tego, jak w moich oczach powinna funkcjonować relacja między osobą przebraną, a osobami, które zachodzą z nią w integrację. Zyskał on sporo pozytywych komentarzy (mimo paru błędów związanych z powtórzeniami itd.)Te parę podpunktów jest kwintesencją i moimi przykazaniami do jak najlepszej współpracy podczas imprez. Odniosłam się tutaj nie tyle do maskotek firmowych, co do fursuitów, które w bardzo ogólnej postaci należą do podobnej grupy.

Fursuiterzy są osobami, które jako jedyne na świecie mają swój unikalny kostium. Nie idzie znaleźć w tej grupie dwóch takich samych zwierzaków, bo każdy z nich w jakimś stopniu powstawał na zamówienie i do tego jest ręczną robotą. Wiąże się to z kilkoma pozytywami odnośnie dzieci i dorosłych, ale ma to też negatywy.
1. Czystość. Przed każdą większą imprezą zwierzak jest czyszczony na zewnątrz i wewnątrz. Zwłaszcza w przypadku imprez z dziećmi. Zdajemy sobie sprawę z ilości brudu i zarazków dookoła nas. Z racji, że są to osobiste stroje, sami też chcemy zachować w nich higienę. To stawia nas nieco ponad popularnymi "żywymi maskotkami", które można czyścić rzadko i do tego w pralniach chemicznych. Nasze łapki i ogony można uprać w pralce, a głowę da się wyczyścić preparatami antyalergicznymi.
2. Rozmowa. Nie tyczy się to wszystkich futrzaków, ale wiele z nich jest otwartych i rozmawia z dziećmi. W Albino często trafiały się opowieści pt. "Kto jest tak naprawdę w środku wilka?". Kilka razy trafiłam też na rozmowy na temat odpowiedzialności w stosunku do zwierząt czy rodzinnych alergii na sierść. Takie rozmowy nigdy nie są ignorowane. Z reguły wtedy siadam z dzieckiem na trawce, ławce, murku i tłumaczę do wyczerpania tematu.
3. Odgrywanie postaci, szczekanie. Każdy z kostiumów ma swój charakter, historię. W przypadku mniejszych dzieci zdarza mi się przez chwilę odgrywać Albino. Czasem jedno szczeknięcie i zapiszczenie łapką doprowadza je do uśmiechu. Mój wilk nie jest milczącą postacią. Zanim stwierdzisz, że jestem wariatką, pomyśl o dzieciakach, które naprawdę wierzą, że jestem "ogromnym, futrzanym i do tego gadającym wilkiem".
4. Haloo! Nie widzę! To dość częsty problem fursuiterów. Nasze oczy, nos, buzia są w odpowiadających miejscach u zwierzaka. Kiedy klepniesz od góry w mordkę, oberwie się też po moim nosie. Nie zdziw się kiedy będę pić w nim wodę. Wnętrze pyska ma kanał pozwalający na jedzenie i picie przez właściciela. To samo tyczy się oczu. Albinek ma na oczach siatkę, która umożliwia patrzenie, ale jest ono dość ograniczone. Jeśli dziecko chce nawiązać ze mną kontakt, wystarczy podejść lekko od boku (na środku mam tzw. Czarny punkt). Odległość 1.5-3m ode mnie jest idealna do interakcji ;)
5.Obstawa. Idąc na większe imprezy, mam ze sobą człowieczka do pomocy, który w razie potrzeby przeprowadzi przez tłum, opanuje w miarę możliwości rozentuzjazmowane maluchy, lub wymyśli w dobrym momencie wymówkę, abym mogła zrobić sobie przerwę. Często zdarza się, że to właśnie ja jestem obstawą, a któryś z mniej doświadczonych znajomych biega jako "główna atrakcja". Jeśli chcielibyście zwrócić uwagę Albino na konkretną rzecz, a w tym momencie jakoś nie może na Was zareagować - powiedzcie o tym jego przyjacielowi/przyjaciółce. Taka osoba odwala równie dobry kawał roboty co sama maskotka.
6. Mimo, że lubię dzieci - są granice. Jeśli widzisz dziecko, które biega dookoła mnie, stuka mnie po nosie, ciągnie za ogon, patrzy w pysk czy niedajwilku próbuje zdjąć mi głowę jeszcze przy tym śmiejąc się do rozpuku - ZAREAGUJ! Maskotka nigdy nie będzie tak stanowcza jak dorosły! Lepsza przecież jest chwilowa reakcja od doprowadzenia mnie do sytuacji, w której muszę zdjąć głowę, zepsuć innym dzieciom zabawę i powiedzieć parę niezbyt miłych słów. Jeśli wiesz, że Twoje dziecko nie jest oazą spokoju - proszę, nie pozwól mu na samowolkę! Takie reakcje pozwolą stworzyć sympatyczną aurę i więcej możliwości do zabawy.

Ciekawa jestem jak to funkcjonuje u innych osób, które są np. po kursach animatorskich, mają zwyczajne przebrania, lub ogromne maskotki ograniczające ruch. Dajcie znać w komentarzu! 

Pozdrawiam, Wilczus <3


poniedziałek, 19 grudnia 2016

Tworzenie strony na facebooku i przejęcie oficialnego fanpage cz.2

 Dzień dobry!

Jest dość duży progress odnośnie zabawy z facebookiem i stroną. Niedawno okazało się, że na podobny pomysł wpadła inna grupka fanów i postanowiliśmy połączyć siły. Tyle dobrego, że my zaczęliśmy  od fanpage, a oni od grupy. Udało nam się napisać do osoby odpowiedzialnej za tworzenie i edycję dragonforce.com, która w ciągu jednego dnia od wiadomości poprawiła nam literówkę w linku. Automatycznie w ten sposób o odnowie dowiedział się zespół, co poskutkowało tym, że na Instagramie obserwuje nas perkusista- Gee. Obecnie na grupie mamy coś koło 35 osób, a na stronie 40. Nadal czekamy na hasła do linku, który pozwoli nam popchać robotę do przodu. Postanowiliśmy podzielić posty na dwie grupy: tematy, które są ciekawe i nie wzbudzają kontrowersji dajemy na stronę. Wszystkie akcje fanowskie, głupkowate pomysły, czy niecenzuralną przeszłość zespołu, prywatne posty z instagrama pozostawiamy w zamkniętej grupie.

A tak w wolnym czasie trwa moja walka z przebraniem na WOŚP'a, na którego wybieram się w  smoku, którego przedstawiłam Wam kilka postów wcześniej. Planuję wykonać też na Pyrkon atrapę gitary Egen18, jeszcze czekam na perukę i muszę pokombinować z makijażem. Mogę obiecać, że chociaż w ogólnikowy sposób wytłumaczę jak takowa gitarka powstaje. Możliwe, że to Wam trochę pomoże w późniejszej zabawie np. z gitarą Marceliny z Pory Na Przygodę.

poniedziałek, 28 listopada 2016

Tworzenie strony na facebooku i przejęcie oficialnego fanpage cz.1

  Już jakiś czas temu postanowiłam porzucić grę w osu. Czułam pustkę, miałam wrażenie, że znowu marnuję się w swoim ciasnym pokoiku.

 Pewnego wieczoru trafiłam poprzez oficjalną stronę Dragonforce na nieużywanego od 6 lat fanpage. Pierwszym krokiem, który zrobiłam, było utworzenie strony na facebooku. Tam zebrałam 3 osoby, które będą starały się mi pomagać. W międzyczasie napisałam do ówczesnej właścicielki tamtego fanpage z prośbą o zgodę na przejęcie materiałów i haseł. W momencie gdy ta na fb będzie się rozwijała, ja z Jankiem będę miała czas na odnowienie tamtego linka. Liczę na to, że uda mi się to wszystko poprowadzić na tyle zgrabnie, aby ponownie zebrać jak największą ilość fanów tego zespołu. Dosłownie chwilę temu uzyskałam zgodę. Od 16 grudnia będę mogła zająć się tamtym linkiem. Trzymajcie za mnie kciuki! <3


Wasza wilczus.

poniedziałek, 21 listopada 2016

Kigurumi smoka, nowe tło do zdjęć.

Dzieńdobrywieczór!
 Coraz częściej słyszę od was, że odwiedzacie mojego bloga. Dawno nie wrzucałam tu nic konkretnego, a po takich wiadomościach gdzie sami upominacie się o istnienie tego miejsca, aż głupio by mi było czegoś nie dorzucić. Mam zagwostkę dotyczącą Szówki. Nie wrzuca ona już od dawna tutaj postów, a ja łudzę się, że czasem zasklepi moje dziury czasowe jakimś postem. No cóż. Zobaczę co jeszcze z tego wyjdzie.

Przeglądając ustawienia i odpisując na nieliczne komentarze, zauważyłam, że niedługo stuknie tutaj 10 000 wyświetleń. Dla mnie to przeogromna suma. Zmotywowała mnie ona do małej przeróbki w pokoju, która pozwoli mi robić lepsze fotki tego co tworzę. Teraz 1/3 mojej ściany to biała kartka do druku wielkoformatowego ;)


Jak dla mnie? Super rzecz! Mimo, że jestem totalnym amatorem w zdjęciach, to sam fakt takiej kartki skupia wzrok konkretnie na tej rzeczy, którą chcę pokazać. Nie muszę się martwić o jakiś bałagan w tle, bo go nie ma! :D

A teraz przechodząc do tematu. Postanowiłam uszyć sobie pidżamę. Miałam plan stworzenia instrukcji na takową, ale z racji, że był to mój pierwszy w życiu takiej wielkości projekt z polaru, to musicie dać mi troszeczkę więcej czasu na zaprzyjaźnienie się z maszyną. 

Jeśli bylibyście zainteresowani np. zamówieniem takowej jako prototypu, to zapraszam w komentarzu. Wtedy Wasz pomysł stałby się już podstawą do mojego tutorialu ;) 
Czas na efekty:

Smok bazowany był na pidżamie, którą kiedyś kupiłam za grosze przez stonkę z takowymi ciuszkami. Cały wykrój odrysowałam na ogromnych kartkach i dodałam elementy własne takie jak łuski, skrzydła, ogon, rogi i uszy. Cała robota zajęła mi równo jeden dzień i mimo, że nie jest idealna, to jak na pierwszy raz z maszyną - jestem z siebie dumna!

 Ogon przymocowałam poprzez rzep. Udało mi się dorwać 15 cm szerokości taśmę, dociąć ją i odpowiednio przyszyć. Zalety? Da się wyspać, można użyć ogona jako poduszki, pomocne przy transporcie. Wady? Ludzie uwielbiają go podkradać i podczas koncertu nie raz oddawano mi go z drugiego końca sali, aczkolwiek zawsze wracał! Ciężko jest też z przyczepianiem go na oślep, co kończy się śmiesznymi scenkami, podczas których znajomi muszą mi go przypinać niemalże jak ogon osiołkowi.

Uszy są jednym z moich ulubionych elementów w tym stroju. Jedno jest zwykłe, a drugie pogryzione na kształt fragmentu gitary Hermana Li z Dragonforce. Kto zna modele Egen z Ibanez'a, ten wie o co tutaj chodzi ;)

Kolejnymi detalami są ręcznie wykonane naszywki z filcu. Jedna z nich jest logiem DF, które najczęściej jest kojarzone z albumem Maximum Overload, którego głównym przesłaniem był natłok informacji wbijanych do naszych głów. Takie przeładowanie nie pozwala często myśleć nam trzeźwo i logicznie.

 Drugie zaś jest symbolem zespołu Hunter, które w najkrótszym przekazie informuje o przeciwności wojnie, przemocy i manipulacji. Ten przekaz do mnie ogromnie przemawia, dlatego postanowiłam umieścić go na smoku. 

Jak pewnie się domyślacie - jestem bardzo ciekawa Waszego zdania odnośnie tego tworu. Czy macie jakieś pytania, prośby? Może chcecie przyczynić się do stworzenia tutorialu i przygarnąć własną pidżamkę tego typu? Dajcie mi znać w komentarzach - zawsze staram się na nie odpisywać. 




czwartek, 15 września 2016

Prezent dla Gorgotz'a - Jak zrobić naszyjnik z kostki do gitary?

Dzieńdobrywieczór!
Jakiś czas temu udało mi się dorwać kostkę Herman'a Li z Dragonforce. Jest to model z 2009r. Postanowiłam w jakiś sposób ją zawiesić. Szukałam informacji, poradników. Jedyny sensowny jaki znalazłam znajduje się tutaj:
Tutorial 

Pomysł spodobał mi się dużo bardziej od wykonania. Najbardziej zależało mi na tym, żeby kostki nie uszkodzić, zrobić naszyjnik tak, aby można ją było w każdej chwili wyjąć.
Do mojej wersji użyłam bardzo starej, typowej bransolety ze srebra, które kiedyś masowo zakładało się na ręce, aby ładnie wyglądały i jeszcze ładniej brzęczały wkurzając wszystkich dookoła.

Tak wygląda mój efekt końcowy będący 2 próbą walki z tym materiałem:



W trakcie pracy zauważyłam, że wkładając i wyciągając kostka nieco się wyciera. Postanowiłam więc, że sam wisiorek wyślę przyjacielowi, który potraktuje go jako formę użytkową, a wykonanie kolejnego zleciłam Sówce, która spróbuje zrobić go z fimo. CDN ;)