sobota, 16 marca 2019

Koncerty, a próby nawiązania kontaktu z artystami. Czy fanficki mogą okazać się możliwe do spełnienia?

Przeprosiny za długie przerwy chyba staną się tu normą 😅 Studia na kierunku Pedagogika wczesnoszkolna wcale nie pomagają w znalezieniu dłuższej chwili.

 Pewnie jak większość ludzi, jako dzieciak czytałam różne fanficki o zespołach, wymyślone historie o tym jak fan prywatnie poznaje artystę. Nie oszukujmy się - każdy miał kiedyś taki etap w życiu: spotkanie swojego idola na żywo i pogadanie z nim chociaż przez chwilę - bezcenne. I z reguły na tych marzeniach się kończy. W przypadku fanów większych artystów, zespołów komercyjnych faktycznie. 

Dla drobnego wyjaśnienia: słucham trochę "cięższej muzyki" - będąc fanem Podsiadło, Kwiatkowskiego czy innych bardziej znanych artystów raczej nie uda Ci się powtórzyć mojej historii. 

Wracając do początku. Czas do 13 roku życia przebiegał jak u większości. Słuchanie muzyki (tak, było Tokio Hotel, ale też Slipknot, Nevada Tan, Metallica, Cinema bizarre, później Dir en Grey, Miyavi, the Gazette). Różnicą było to, że rodzice bez większych problemów zabierali mnie ze sobą na koncerty, czego efektem jest gdzieś zbunkrowany i podpisany plakat Ich Troje z czasów ich świetności i moje zdjęcia jak tańczę otoczona wiele lat starszymi ode mnie ludźmi - nie miałam z tym żadnego problemu mimo tego, że kiedyś Mieszko z Grupy Operacyjnej przeprosił mnie za ich zachowanie ;)

Już będąc w technikum miałam kilku starszych znajomych, którzy grali. Niestety mi nigdy nie dane było być wokalistką (a chciałam!) z powodu mojego delikatnego, ale niezbyt przesłodzonego głosu - nie nadawałam się na chórki, a główny wokal był prawdopodobnie zbyt wymagający. Ale nie przeszkadzało mi to nigdy w poznawaniu nowych grup i przyjaźnieniu się z nimi. 

Z zespołami bywało różnie. Raz chodziłam do domu kultury posłuchać prób, innym razem poznawałam ludzi prywatnie, aby później dowiedzieć się, że mają swój projekt. Kilka razy zdarzyło mi się pojechać na konwent tematyczny tylko po to, żeby posłuchać zespołu, który tam się prezentował. 

Z tamtych czasów posiadam 2 pałeczki do perkusji - jedną przekazaną podczas koncertu Shogai prosto w moje ręce (dziękuję Yasei!), a drugą rzuconą w moją stronę (Koło, tu podziękowania w Twoją stronę. Szkoda, że to był ostatni koncert Kordonu) - walka była nieziemska, bo osoba obok mnie była totalnie nieświadoma tego, że pałeczka od początku miała być przekazana w moje małe łapki i tak oto wylądował na mnie dość ciężki jak na moją posturę kolega ;) Ostatnia pałeczka powiązana z tamtymi czasami należała do Naokiego z Deadman Show. Mimo tego, że ją "ogarnęłam" to powędrowała do mojej znajomej. Po latach bardzo tego żałuję, bo serce mi się krajało podczas przekazania, a kontakt urwał się zaledwie rok później. 
































Takie sytuacje wydawały mi się być całkiem normalne, ale już wtedy trafiałam na osoby, które chciały poznać moich znajomych, ale nie miały z nimi wspólnych tematów. Co ciekawe: nigdy nie udawało mi się być na takim samym stopniu znajomości z całym zespołem - każdy z nich był takim indywidualistą, że któremuś zawsze jakoś musiałam podpaść. 

Zespoły mi bliskie zamilkły, ale ja zyskiwałam trochę więcej pewności siebie. Zaczęłam jeździć do Pieńska na Alterpiknik, pomagałam przy "remontach" w zamian za wejściówki na punkowe wydarzenia. Chodziłam z bratem na koncerty Raggafaya, Mesajah, Ras Luta (a tfu. Tego ostatniego Pana nie lubię, nie chciał nam płytki podpisać mimo naszych wielu przejechanych kilometrów i tego, że praktycznie spóźnił się na własny koncert, a z dobrego serca fani go podwieźli). Nie były to moje klimaty, ale świetnie się bawiłam i nawet raz zdarzyło mi się tańczyć pod sceną z ochroniarzem! Pamiętam z tamtego czasu rozmowę z Manolo po koncercie: podczas podpisywania płyty dla brata jakoś temat zszedł na mnie i to, że czasami wpadam z moimi glanami na takie akcje. Mesajah rozmowę podsumował czułym pacnięciem mnie w głowę i słowami "Biedna, co on Ci zrobił!". Ten czas był fajnym doświadczeniem - zobaczyłam nieco większe koncerty, ale nadal utrzymane w przyjacielskich relacjach z tłumem.

Od  tamtych chwil zaczęły się wyjazdy bardziej "moje", o których już od początku do końca decydowałam (data dojazd, ludzie i bilety). Pierwszym takim był Hunter w Starym Klasztorze. Pojechałam w stroju smoka, dzięki czemu tłum postanowił nauczyć mnie latania. Tam poznałam Mango, która z tego co widzę dzieli ze mną bardzo podobne gatunki muzyczne. W tle widać Ceziego,  który cierpliwie pilnował mnie podczas pogo ;)

























Bycie smokiem pomogło mi wtedy w zrobieniu zdjęć z zespołem (kto by nie chciał zdjęcia ze smokiem?!), ale wyszły one tak głupkowato, że gdzieś je posiałam i zostało mi jedno na instagramie z Jelonkiem, które później stało się tradycją robienia z nim zdjęcia raz do roku. 

Późniejszy etap znajdziecie w moich postach, bo był to już Woodstock (klik!). Po Woodzie postanowiłam po raz kolejny zobaczyć Dragonforce, przeczekałam rok, przesiedziałam kolejny woodstock (klik!) i nie wytrzymałam braku ich obecności w Polsce - tym razem w Columbia Theater w Berlinie. Kontakt podczas koncertu był nieziemski. Ciągłe głupie miny do basisty i nieudana próba wciągnięcia mnie na scenę (nowy kraj i stres zrobiły swoje, więcej się nie zawaham, obiecuję!) dały świetne wspomnienia, ale też nauczkę na przyszłość, żeby po koncercie zostawić sobie czas na rozmowę z zespołem! Wtedy też poznałam drugą koncertową miłość, jaką był Twilight Force, którym wtedy niespecjalnie się przejęłam mimo tego, że stali tuż za mną podczas Dragonforce (sic!).






















Po tym koncercie zawędrowałam na juwenalia, gdzie perkusista Deathinition pierdzielnął mnie w nadgarstek pałeczką tak ,że skończyłam z siniakiem przez kolejne kilka dni.

I tutaj czas studiów nieco zatrzymał mnie od wyjazdów tego typu. Jeździłam regularnie na konwenty, ale wydarzenia muzyczne były dość sporym wyzwaniem. Nadrobiłam dopiero Polandrockiem rok temu. Było kilka zespołów, które koniecznie chciałam zobaczyć: Hunter, Alestorm były największymi must have. Tak jak z tym pierwszym oczywiste było to, że zaciągnę mojego lidera ze sobą, bo jest chyba jeszcze większym fanem ode mnie (kolejne zdjęcie z Jelonkiem!), tak w przypadku piratów musiałam zabrać ze sobą adeptów patrolowych, ale nie przeszkodziło mi to w zrobieniu zdjęcia z... dmuchaną kaczką! 

















































Kaczka dość szybko rozwaliła system u mnie na instagramie. Dzięki niej do tej pory mam obserwację konta z oficjalnego profilu Alestorm, a podczas koncertu Judasów i Nocnego chłopaki z zespołu chyba mnie rozpoznawali na bramce, bo obdarowywali mnie pięknymi uśmiechami (niestety nierozgarnięta ja podczas pilnowania skupiłam się jedynie na wpuszczaniu, wypuszczaniu, a nie rozpoznawaniu twarzy i tak przelecieli mi wesoło koło nosa z 5 razy) 

Minęło kolejne parę miesięcy i imprez, a ja nie wytrzymałam i postanowiłam ponownie zobaczyć Alestorm, tym razem w Gdańsku w B90. Bootyard Bandits i Skalmold byli ich supportem (warto przesłuchać!) Co z tego wynikło? 

Basista już na merchu przed koncertem wprawił mnie w osłupienie mówiąc, ze rozpoznaje mnie z instagrama i lubi moją kamizelkę, o której podpis chwilę wcześniej poprosiłam. Podczas koncertu złapałam.. (no zgadnijcie co mogłam złapać?) pałeczkę. W sumie to złapałam ją jednocześnie z jakąś dziewczyną i uczciwie wygrałam walkę w "trzy po trzy". A wokalista po koncercie poruszył ze mną temat ziemniaków i bananokaczek. Udało mi się go też kilka razy uratować od niezrozumiałych prób konwersacji czy próśb o zdjęcie. (ludzie, uczcie się chociaż podstaw angielskiego!) Były też inne tematy, ale już bardziej prywatne. Tutaj muszę podziękować polskiemu Blackwaldowi z grupy Twilight Force: Knights of Twilights Might (ten w opasce na oku), bo dzięki niemu mogę Wam teraz pokazać efekt rozmowy z wokalistą: 











































Po koncercie kontakt z wokalistą się nie urwał. Chris poopowiadał mi kilka ciekawych rzeczy z trasy i kontaktów w zespole. Już wiem, że spróbuję ich spotkać ponownie podczas majówki we Wrocławiu. 

Morał tego posta jest dość łatwy: jeśli będziesz osobą otwartą, to uda Ci się nawiązać dobry kontakt z każdym artystą, o jakim tylko pomyślisz i o ile spotkanie go w cztery oczy będzie w miarę realną sytuacją (odległość, bariera językowa) Jeszcze jedno! Nie ma co się wstydzić, oni doskonale wiedzą jak się czujesz próbując o coś zapytać (Gareth (basista) miał ze mnie niezły ubaw widząc jak marker dosłownie wypada mi z rąk- Droppen!)

Za miesiąc planuję wyjazd motocyklem do Hellraiser (Lepzig) na Elvenking (kolejny zespół, któremu nie kwapi się odwiedzić Polski). To będzie jeden z najdroższych i chyba najbardziej stresujących wyjazdów. Życzcie mi szczęścia zarówno na drodze jak i w rozmowie z zespołem :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz